Solidarność europejska
wobec problemu migrantów
Marek Orzechowski
dziennikarz, publicysta
Od dłuższego czasu z Brukseli nie płyną dobre wiadomości. Unia Europejska jest dziełem ludzi, nie została niepokalanie poczęta, ciąży na niej wiele grzechów, dlatego oprócz ewidentnych sukcesów, które są jej udziałem, tropią ją kłopoty, problemy i kryzysy. Tych rzeczywiście nie brakuje, a oscylujące wokół nich medialne doniesienia siłą rzeczy upowszechniają wizerunek Unii na skraju dramatycznego upadku. Dominujące w nich alarmujące opisy zagrożeń przyzwyczajają nas nie tylko do Unii w stanie permanentnego kryzysu, ale i tępią wrażliwość, pozbawiają poczucia satysfakcji i owocują zniechęceniem. Nikt nie jest zadowolony, każdy dostrzega deficyty, widzi niepewną przyszłość, optymizm – jeszcze przed kilkoma laty prawdziwy fundament wiary w powodzenie europejskiego projektu, jest na wagę złota. Dlatego solidarność europejska wobec problemu migrantów, to dziś przede wszystkim solidarność w czasach strachu, niepokoju, obaw i zagrożeń. To niezwykle szerokie spektrum problemu z jakim dotychczas Unia nie miała jeszcze do czynienia, sprawdzian jej integracyjnych zdolności i odporności, zagrożonych procesami głębokiej dekompozycji.
Kryzys migracyjny, z którym jesteśmy konfrontowani wydaje się stawiać poprzednie problemy w cieniu, dotyczy bowiem samej substancji Wspólnoty, wszystkich państw członkowskich w równym stopniu, jego intensywność angażuje społeczeństwa w podobnym wymiarze, jego nieprzewidywalne skutki wymuszają zajęcie stanowiska przez każdego. Nikt nie jest i nie może być wobec niego obojętny. Niekontrolowany napływ setek tysięcy nielegalnych migrantów wywołuje pytania o przyszłość Unii, jej spójność, zdolności absorpcyjne, wreszcie pytania o jego znaczenie dla narodowej tkanki dotkniętych nim społeczności, a także o religijny wymiar zjawiska. Nawet jeżeli niektórych niepokoi głębia reakcji, jest ona naturalna w obliczu zdarzeń, które choć w jakiejś mierze przewidywalne, Europę zaskoczyły.
Zaskoczył też obraz Europy, jaki wyłania się z tej konfrontacji, obraz wspólnoty niezdolnej do racjonalnego, solidarnego działania. Z jednej strony szkodzi jej sam niekontrolowany napływ nielegalnych migrantów, z drugiej niebezpieczny jest brak sojuszniczego działania, ujawniający zupełnie odmienne interpretacje przyjętych na siebie wspólnotowych obowiązków. Rozmiar kryzysu i związane z nimi wyzwania poszerzają w Unii obszar niepewności, poczucia zagubienia i zagrożenia, pogłębiają wśród państw członkowskich dezintegrujące tendencje i przede wszystkim ujawniają im samym prawdę, że nie są „wspólnotą solidarności”, o której prawiono na niedzielnych kazaniach, że brakuje im realnego i racjonalnego pomysłu jak solidarność tę z korzyścią dla wszystkich rozwijać, umacniać i osiągnąć. Jego rozwiązanie, a raczej opanowanie jest i będzie testem realności Unii i to nie tylko w odniesieniu do fundamentalnej zasady solidarności.
Na papierze zapisanym układami, europejska solidarność ma się dobrze i jej nie brakuje. W odniesieniu do jej praktykowania w unijnej codzienności wśród państw członkowskich, traktaty wspólnotowe są nawet bardzo wymagające, tyle że unikają jej jednoznacznego zdefiniowania. Wprawdzie w wielu miejscach mówią o duchu solidarności, wspominają o życzeniu jej wzmocnienia w oparciu o historię, tradycję i kulturę europejskich narodów, nie pomijają solidarności między generacjami i w polityce międzynarodowej, zalecają także działania w duchu solidarności w przypadku katastrof czy zagrożeń terrorystycznych. Ale brak uzgodnionej definicji wyjaśniającej czym konkretnie w całościowym wymiarze jest „europejska solidarność”, a także brak katalogu obszarów i dziedzin, w których obligatoryjnie znalazłaby zastosowanie, pozostawiają dużą przestrzeń dla dowolnych interpretacji i sprawiają, że jej praktyczne działanie w realnych sytuacjach nie jest proste. Kryzys migracyjny wyraźnie to unaocznił.
Fundamentem solidarności, nie tylko europejskiej, jest poczucie wspólnoty, i to ono uzasadnia i promuje podejmowanie przedsięwzięć pomnażających wspólne dobro. W praktyce nie bardzo jednak wiadomo, czy solidarność sama z siebie jest na tyle altruistyczna, że wypływa z dobrowolności, czy powinna być raczej w interesie wspólnoty, prawnie wymuszana. Solidarność to przecież nie to samo co niesienie ratunku, nie to samo co przyjście w trudnej chwili z pomocą i nie to samo wreszcie co działalność typowo charytatywna. Solidarność jest więcej niż bezinteresownym darem, to przede wszystkim zobowiązanie do wzajemności oraz wsparcia, i to w każdych warunkach. Solidarna wspólnota zawsze trzyma się razem i skrupulatnie unika wszystkiego, co może zagrażać jej spójności i jej członkom. W solidarnym działaniu zawsze chodzi o dobro ludzi. Trzeba przyznać, że nasza Unia daleka jest od tego ideału, a nawet, że dziś jest dalej niż kiedykolwiek przedtem.
Granice Unii przekracza rocznie ponad trzysta milionów osób, z których większość – sto sześćdziesiąt milionów – to jej obywatele. Kolejne sześćdziesiąt milionów to obywatele państw, z którymi Unia utrzymuje ruch bezwizowy. Pozostałe osiemdziesiąt milionów przyjeżdża z wizami. Do wielomilionowego ruchu na granicach, wręcz do tłoku na nich, ruchu jednak kontrolowanego, jesteśmy więc w Unii przyzwyczajeni. Dane te nie obejmują przybyszów nielegalnych, którzy dostali się na teren Wspólnoty nie tylko bez wymaganych dokumentów, ale w wielu przypadkach w ogóle bez jakichkolwiek. Komisja Europejska szacuje, dokładnych danych nie ma, że z samej tylko Afryki przebywa obecnie w Unii około ośmiu milionów migrantów „nieregularnych”, zatem w zasadzie nielegalnych, o różnym, często nieuregulowanym statusie. Do migrantów, nawet nielegalnych jesteśmy więc w Unii także przyzwyczajeni.
Nie jesteśmy natomiast przyzwyczajeni do masowego, nielegalnego łamania granicznego reżimu i wymuszania na państwach Unii absorpcji setek tysięcy przybyszów, którzy bilet do Unii kupili u przemytników. Dlatego wiele państw Wspólnoty reaguje na związany z nimi problem według własnych reguł, doświadczeń, tradycji i możliwości – kwestie te bowiem nadal pozostają w gestii państw członkowskich. Dotyczy to przede wszystkim krajów bezpośrednio dotkniętych masowym, niekontrolowanym napływem migrantów, ale i tych, które z różnych względów obawiają się dla siebie jego daleko idących skutków. Nie wystarczy bowiem ludzi tych do Unii wpuścić, trzeba mieć jeszcze sensowny, skuteczny i realny plan wpisania ich do własnych społeczeństw, bez naruszania ich substancji i z oczywistym zamysłem, aby obie strony z gestu tego maksymalnie skorzystały.
Węgry, Austria, Słowenia, Chorwacja podjęły odrębne narodowe działania ochronne, bez konsultacji z pozostałymi członkami wspólnoty i Brukselą, ale w szerszej perspektywie – także i w ich interesie. Spotkały się w związku z nimi z zarzutami o sprzeniewierzeniu się zasadzie europejskiej solidarności. Tymczasem naruszona została ona również samodzielną decyzją kanclerz Merkel o otwarciu granicy dla uchodźców z Syrii, która w prostej linii doprowadziła do pomnożenia fali nielegalnych migrantów z innych regionów, nie objętych działaniami wojennymi. Odebrana bowiem została na świecie jako generalne zaproszenie do przyjazdu do Niemiec bez względu na okoliczności i z wyrażoną przez kanclerz gwarancją przyjęcia i opieki. Decyzja ta, podjęta ponad głowami pozostałych członków Unii, bez konsultacji z nimi, bez debaty nad jej skutkami, wymusiła w konsekwencji reakcje krajów położonych na szlaku dostępu do Republiki Federalnej. Zasada europejskiej solidarności ucierpiała więc podwójnie – najpierw kiedy granica Niemiec została bez konsultacji z innymi otwarta i następnie, kiedy granice innych państw zostały w odruchu samoobrony zamknięte. Granice zewnętrzne Unii, nie zapominajmy.
Możemy zapytać, czy jedynie rezygnacja z kontroli na granicy oznacza otwartość i praktykowanie europejskiej solidarności, a jej zamknięcie jest zaprzeczeniem tych wartości? Pytanie to jest ważne, ponieważ warunkuje odpowiedzi na inne: Czy kolektywne rozwiązanie tego problemu jest jeszcze możliwe? Czy wobec konfrontacji z przerastającym zdolności absorbcyjne wielu państw napływem nielegalnych migrantów możliwy jest jeszcze powrót do wspólnotowego myślenia i międzypaństwowej, niekoniecznie europejskiej, solidarności? Niestety, dotychczasowe doświadczenia z europejską integracją nie dostarczają przekonujących powodów do wielkiego optymizmu.
Kiedy Robert Schuman wzywał przed sześćdziesięcioma laty do „solidarności czynów”, jej praktyczną skuteczność widział wyraźnie w wiążących państwa wspólnoty prawnych decyzjach. Nie był więc nadmiernym optymistą, zwolennikiem dobrowolności i nie ulegał urokowi dobrej woli, był realistą. Rozwój wspólnoty potwierdził jego obawy. Państwa członkowskie cały czas dominują, bardzo często zapominają o formule wspólnotowej, w ostatnim okresie bardzo zdecydowanie, ważne dla praktykowania solidarności decyzje tracą na znaczeniu. Wprawdzie Unia chwali się, i słusznie, sukcesami funduszów spójności i rozwojowych, wydaje bajońskie sumy na podtrzymanie mitu o swojej wielkoduszności, będących wizytówką solidarnego działania, ale każdy kto zna Brukselę wie doskonale, że nie zasada europejskiej solidarności przesądza o ich końcowym efekcie tylko twarde, bardzo twarde, często wręcz brutalne i pozbawione pardonu rokowania, którym towarzyszą kłótnie, arogancja, nierzadko szantaż silniejszych, chociaż jest to skuteczna broń również i w rękach słabszych. Dewizą przy stole rokowań jest hasło coś za coś, a nie altruizm i boże błogosławieństwo.
Któż dziś pamięta jeszcze o projekcie „socjalnej Europy”, gdy Jacques Delors rozwijał wizję europejskiej integracji nie tylko w obszarze gospodarki, ale i w społecznej przestrzeni, w której miało być miejsce również dla słabych i najsłabszych, państw i ludzi. Bogate państwa członkowskie do dziś odrzucają wprowadzenie skutecznych mechanizmów podziału europejskiego bogactwa, nie chcą pamiętać o projekcie unijnego ubezpieczenia na wypadek bezrobocia, chociaż stać je na takie rozwiązanie. Jakie zastosowanie znalazła „europejska solidarność” wobec dramatu Grecji, utopionej nie tyle w morzu pieniędzy nie do spłacenia, co zaduszonej na pokolenia cięciami w sferze najbardziej bezbronnych? Również rozszerzenie Unii na Wschód, przyjęcie nowych państw zdeformowanych sowiecką niewolą, wprawdzie przystrojone w solidarnościową narrację, było przede wszystkim operacją opartą na ekonomicznych i politycznych interesach, głównie Niemiec. Dlaczego miałoby być teraz inaczej? Dlaczego hasło – „więcej solidarności” nie miałoby pozostać tylko na papierze?
Przede wszystkim, o czym było już na początku, w Unii brakuje jednolitego zrozumienia czym jest lub powinna być europejska solidarność. W wielu krajach, nie tylko na wschodniej flance Unii dominuje przekonanie, że z narodowego punktu widzenia, solidarność urzeczywistnia się jedynie w granicach i w obszarze własnego narodu, tylko on bowiem tworzy wspólnotę tradycji, historii, kultury, jest gwarantem suwerenności – jednym słowem decyduje o wspólnocie wartości, która uzasadnia i usprawiedliwia podejmowane w jej imieniu decyzje. Poza narodem istnieją tylko interesy i zobowiązania, niezależnie od charakteru ponadnarodowej wspólnoty. To model czy opcja bliska państwom z sowiecką przeszłością i lata upłyną zanim skierują się one w stronę azymutu europejskiej solidarności, gdzie interes Portugalczyka będzie tożsamy z interesem Polaka.
Inaczej widzą się w Europie takie państwa jak Niemcy, Holandia, Belgia czy Szwecja – państwa, które nie tylko bazują na europejskiej solidarności, ale i wyznaczają wręcz jej punkty odniesienia. Z ust ich przedstawicieli często słyszymy o Europie „wspólnych wartości”, do których przestrzegania i dalszego rozwoju się zobowiązały i dla których solidarność oparta na narodzie i praktykowana jedynie w jego obszarze, jest właśnie „niesolidarna”. W odniesieniu do kryzysu migracyjnego przodują w niej Niemcy, chociaż to pewnego rodzaju nowość, bowiem trzeba przypomnieć, że jeszcze przed kilkunastoma miesiącami zdecydowanie oponowały przed wprowadzeniem stałych migracyjnych kontyngentów, a trzy lata wcześniej, kiedy w 2013 roku na Lampedusie lądowały tysiące afrykańskich migrantów, na problemy Włoch miały bardzo głuche ucho. Dlatego między innymi obecna pozycja Niemiec nie znajduje w Unii pełnego poparcia, a polityka otwartych drzwi kanclerz Merkel doprowadziła do tego, że jej skutki postrzegane są jako wybitnie niemiecki problem. Stąd nieskrywane reakcje wskazujące, że Niemcy nie mają prawa żądać dziś od innych solidarności. Przykładem może być tu Francja – Paryż popiera werbalnie stanowisko Berlina, ale nielegalnych migrantów nie przyjmuje.
Jest jeszcze i trzeci wymiar solidarności, kosmopolityczny, będący w opozycji do obu poprzednich. Kosmopolityczna wersja solidarności odrzuca wszelkie kryteria – narodowościowe, rasowe, religijne, odwołuje się jedynie do genewskiej konwencji o uchodźcach, i wyraża, można powiedzieć in persona, ducha globalizacji. Według niej wszystkim ludziom pukającym do drzwi Europy przysługuje azyl.
Europejska solidarność ma swoje granice. Jest nimi kryzys migracyjny. Nie tyle nawet kryzys migracyjny, co napływ nielegalnych migrantów. Nie tyle nawet napływ nielegalnych migrantów, co brak pomysłów na rozsądne jego rozwiązanie, uwzględniające interesy wszystkich członków europejskiej Wspólnoty, nie tylko interesy samych nielegalnych migrantów. Jedno jest pewne. Żaden członek Wspólnoty nie może w efekcie braku porozumienia zostać wypchany poza jej drzwi. Strat wynikłych z takiego kroku nie zrekompensują tysiące nielegalnych migrantów.
Unia Europejska jest promotorem praw człowieka na całym świecie, u siebie w domu – ich bastionem. Mimo to, zgody w tej sprawie nie będzie. Więc europejska solidarność, jak ją rozumieją członkowie klubu wspólnych wartości, skazana jest na gest bogatych, ich własny.